Miałem szczęście spotkać na różnych etapach mojej edukacji kilku fantastycznych nauczycieli i wykładowców. Mieli jedną wspólną cechę. I nie była to wyjątkowa erudycja, ponadprzeciętna wiedza czy umiejętności pedagogiczne. Wszyscy oni potrafili sprawić, że przedmiot, który wykładali, był dla mnie fantastyczną przygodą. Nie zawsze potrafiłem to docenić, ale to inna sprawa. Na przestrzeni kilkunastu lat, w murach wielu szkół i uczelni, na kilkuset spotkanych, było ich zaledwie kilku.

Nie byłem pilnym uczniem. Nigdy. Od pierwszej klasy podstawówki po ostatnie lata studiów, działałem po najmniejszej linii oporu. Pracę domową odrobiłem w domu zaledwie kilka razy w życiu, za to zdanie „zdolny, ale leń” usłyszałem tysiące razy. Nienawidziłem go. A jeszcze bardziej twierdzenia, że dobre oceny są jedyną drogą do sukcesu w życiu. Bo nie są ani jedyną, ani właściwą. Chociaż wszystko zależy od definicji sukcesu.

Do dzisiaj pamiętam jak wyszedłem przed czasem z egzaminu maturalnego z matematyki, żeby zdążyć na spotkanie z klientem. Zarabiałem wtedy grosze na śmieciowej umowie, pracując 60-70 godzin w tygodniu. Ale cieszyło mnie to okrutnie. Nie miałem wątpliwości, jakie są moje priorytety.

***

System edukacji szkolnej, do którego jesteśmy (pokolenie urodzone w latach 80-90) przyzwyczajeni, opierał się właśnie na tym założeniu: posiadanie wiedzy, potwierdzonej przez ograny państwowe, to podstawowy cel młodego człowieka. Należy dostać się do dobrego liceum, bo dobrze zdana matura pozwala dostać się na „dobre” studia, a ich ukończenie z kolei gwarantuje „dobrą” (=dobrze płatną) pracę.

O ile kilkanaście lat temu wiedza sama w sobie miała spore znaczenie, o tyle dzisiaj jest coś, co jest zdecydowanie ważniejsze: umiejętność dotarcia do właściwych informacji i wykorzystania ich w praktyce.

Pamiętam, jak przypadkiem trafiłem kilka lat temu na artykuł mówiący o ilości przetwarzanych przez nas codziennie informacji. Na przestrzeni niemal 30 lat (1980 – 2008) ilość danych, jakie przetwarzamy każdego dnia, wzrosła kilkukrotnie. Wszystko przez rozwój telewizji, internetu, radia i prasy. Dzisiaj pochłaniamy ich pewnie jeszcze więcej. Nie jesteśmy w stanie wszystkiego zapamiętać, a tego właśnie się od nas oczekuje. Programy nauczania puchną, bo chcą ten ogrom wiedzy w sobie zawrzeć. Z każdym rokiem ta „encyklopedia”, którą należy „wykuć na pamięć” ma więcej stron.

Konsekwencją tego podejścia jest coraz bardziej widoczny brak umiejętności docierania do faktów i samodzielnego wyciągania racjonalnych wniosków, co w połączeniu z narastającą tabloidyzacją mediów, daje opłakane efekty. Łatwość, z jaką można manipulować dzisiaj ludźmi, jest przerażająca.

Rewolucja, o której wspominałem, wymusza również zmianę w sposobie nauki i przetwarzania wiedzy. Obserwując, w jakim kierunku zmierza obecny rynek pracy, nie mam wątpliwości, że tradycyjny model edukacji nigdy za nim nie nadąży. Rozbieżności pomiędzy oczekiwaniami rynku, a „produktem” edukacji będą rosły. Szczególnie na etapie edukacji ogólnej (podstawówka, gimnazjum, liceum). Schematy, testy, klucze odpowiedzi i nauczyciele rozliczani z papierkologii i zgodności z jedynym słusznym programem… Nie wierzyłem w szkołę kilkanaście lat temu, dzisiaj wierzę jeszcze mniej.

I żeby było jasne – wierzę w wiedzę, ale nie w szkołę.

Zakładając, że będziemy mieszkać w Polsce, widzę dwie możliwości w stosunku do naszych odjechanych dzieci:

  1. Wybór alternatywnych metod edukacji, np. Szkoły Montessori.
  2. „Zaliczenie” tradycyjnej szkoły po najmniejszej linii oporu i możliwie najmniejszym wysiłkiem dziecka, pokazując mu jednocześnie na własną rękę, jak dotrzeć do wiedzy, która je zafascynuje.

I jeszcze na koniec, coś optymistycznego:

elniño

elniño

Bezwzględny szyderca, dla którego niemożliwe nie istnieje.

4 komentarze

  1. Edukacja alternatywna – to chyba najlepsza opcja. Małe szkoły prowadzone przez pasjonatów tego, czym się zajmują.

  2. bo tak jak napisane w tekście.. szkoła uczy nieprzydatnych rzeczy, które nijak się nie wpasowują w potrzeby rynku. Nauczyciele idą na “łatwiznę” i klepią program, by dzieciak statystyk na egzaminie nie zepsuł. Zamiast kultywować kreatywność, odmienności, zamiast szerzyć zainteresowania to zabijają w dzieciach pasję i umieszczają w schematach. Fajnie jest kiedy trafisz na dobrego nauczyciela z pasją, u którego widzisz szczerą fascynację przedmiotem i nauką. Ale o takich bardzo trudno. Nic z resztą dziwnego kiedy wybierając pedagogikę ludzie myślą: “a spoko pójdę tam będzie łatwo” lub “nic lepszego nie wymyślę” czy “akurat to mam najbliżej”, itp. Trudno znaleźć mądrą szkołę z mądrą kadrą, która nie zniszczy dziecka ;/

  3. Cóż to jest “najmniejsza linia oporu” ?? Po linii najmniejszego oporu – to jest poprawna forma. Szkoła nie do końca jest taka zła, choć również w nią nie wierzę. Można także dotrzeć do tej informacji w bardziej nowoczesny sposób: https://www.youtube.com/watch?v=ljxWjNJbLfU
    Pozdrawiam i gratuluję świetnej strony.

Dodaj komentarz