Obrzydliwie dużo dzieci je “tylko parówki”. Aby nie być gołosłowną, sprawdźcie sobie sami, co Google na to. U mnie wyszukiwanie na hasło “moje dziecko je tylko” dało taki wynik:
Pomimo starań prowadzenia zdrowej diety swojej i Sonii, nie jestem zagorzałą zwolenniczką żywienia super eko, super bio. Nie widzę też nic złego w tym, że 3-latek czasem na śniadanie dostanie parówkę, pod warunkiem, że czasem nie oznacza “co piąty posiłek”, czyli codziennie na śniadanie.
Nie wiem, co mają w sobie parówki, ale mam wrażenie, że w pewien sposób uzależniają. Dzięki ulepszaczom smaku, gładkiej fakturze, dla dzieci są jak “niebo w gębie”, co sprawia, że szybko dzieciaki łapią parówkowego smaka. Poza tym parówka jest łatwa do nabicia na widelec i pogryzienia, nie rozpada się, nie kruszy i do tego “na ciepło” – co więcej powinno zawierać pożywne śniadanie? Chyba tylko porcję keczupu.
Skład parówek
Nad kwestią ilości mięsa w mięsie rozwodzić się nie będę. Są parówki, które mięsa mają nawet 30%(!!!), ale są też takie niby dobre jakościowo, które mają do 90% mięsa. I tak w tych pysznych parówkach z szynki, bez glutaminianu sodu, bez fosforanów – jak zachęca producent, znajdziemy w składzie np. azotyn sodu, który w połączeniu z kwasami żołądkowymi, może tworzyć nitrozoaminy, wykazujące właściwości rakotwórcze.* Tej informacji na opakowaniu już nie znajdziemy. Azotyn sodu znajdziemy chyba we wszystkich parówkach (przejrzałam kilka etykiet różnych producentów i był na każdej etykiecie, także jako “E250”). Ponadto w niemal każdej parówce znajdziemy glukozę, białko sojowe, skrobię ziemniaczaną – wszystko to, czego w mięsie być nie powinno. Na koniec – moje ulubione – MOM (mięso oddzielane (odkostnione) mechaniczne). MOM jest około 10 razy tańsze** od “czystego mięsa”. Nie bez powodu – zamiast jeść kawał zmielonego mięcha, zjadamy zmielone ścięgna, skóry, chrząstki, tłuszcze**, czyli wszystko to, na co nawet nie spojrzelibyśmy, gdybyśmy świadomie mieli wybrać mięso na parówki. De facto w tych wspomnianych 90% mięsa w parówkach, prawdziwego mięsa może być raptem ok. 40%**, czyli etykieta powinna wyglądać następująco: 35% mięsa, 55% mięsnych odpadów, 10% szitu konserwująco – smakowego. Smacznego!!!
Nie zamierzam szprycować swojego dziecka tak szitowymi posiłkami. O ile jedna parówka raz na jakiś czas krzywdy może i nie wyrządzi, tak, gdy dziecko poczuje smaka na parówki i stanie się jej maniakiem, może faktycznie nie chcieć jeść niczego innego. A jak wygląda śniadanie Sońki? Przeważnie są to płatki owsiane / jaglane z garścią owoców i jogurtem naturalnym, drugie śniadanie – jakiś owoc, kanapka lub placki warzywne, a kolacja to przeważnie kanapka. Nie ma miejsca dla parówek ;-)
Źródła:
*Wikipedia.org
** Cojeść.net
Obecnie kupując jakikolwiek produkt spożywczy, trzeba czytać etykiety. Niekiedy, by znaleźć coś “bezE”, człowiek musi się sporo naszukać. Przejrzenie “paru” produktów nie zawsze jest wystarczające. Jeżeli chodzi o parówki, to polecam Piratki:
http://www.bangla.pl/zdjecia-lidl-pikok-piratki-parowki-dla-dzieci-up28074-7.htm
Parówka, żeby była parówką, nie może skłądać się w 100% z mięsa (wtedy byłaby gotowanym kurczakiem lub wieprzowiną). Coś musi sklejać, nadawać smak i zapewniać odpowiednią konsystencję. W Piratkach wypełniacze wydają się być najbardziej zjadliwe z kilkudziesięciu opakowań parówek, które przejrzałem.
BTW parówki, to jeszcze nic… polecam poszukać lodów bez syropu glukozowo fruktorozwego ;)
Osobiście uważam, że klęską żywieniową jest jakieś 90% produktów marketowych z fatalnymi ulepszaczami. Staramy się wybierać te czyste składowo lub przynajmniej mocno ograniczać niepożądane dodatki.
Nie wszystkie opakowania przejrzałam, “tylko” kilku największych producentów. Jednak aby mieć pogląd na to, co się je – mnie wystarczyło. Faktycznie piratki (dzięki za link) w porównaniu do wielu, wypadają całkiem nieźle. A lody, zwłaszcza dla dziecka, zdecydowanie wolę zrobić sama ;-)
Moje dziecko akurat parowek nie lubi, mimo, że poczuł jej smak nie stał się jej maniakiem, ale nie o tym chciałem napisać. Parówka parówce nie równa (wystarczy poczytać skład na opakowaniach a nie tylko ograniczać się do wyszukiwarki internetowej), nie można generalizować, są rodzinne przetwórstwa miesne, w których dba się o klienta jego zdrowie i smak przez odpowiednie składniki, rozumiem, że nie każdy ma do nich dostęp ale nawet jeśli z przyczyn ekonomicznych ktoś decyduje się na podanie dziecku parówki z supermarketu nie zasługuje na miano złego rodzica. Ja się wychowałem na parowkach i cieszę się dobrym zdrowiem.
Parówka parówce nie równa – zgadzam się całkowicie. Niemniej tych parówek z małych, domowych przedsiębiorstw jest znacząco mniej, a to, co sprzedaje się masowo, to jednak firmy, których etykiety właśnie można znaleźć w wyszukiwarce na pierwszych pozycjach. To wystarczy, aby mieć obraz, co zdecydowanie częściej jest kupowane – nie generalizuję, bo sami czasem kupujemy kiełbasę wysoko-gatunkową i też nie umywa się do tych marketowych.
“Z przyczyn ekonomicznych ktoś decyduje się na podanie dziecku parówki z supermarketu” – ten argument zupełnie do mnie nie trafia. Jest tysiące alternatyw dla taniego i jednocześnie pożywnego śniadania, niż śmieciowe parówki. W Polsce niestety ciągle nie ma mody na czytanie etykiet, stąd często ludzie kupują coś, czego świadomie – znając skład – nie kupiliby. Prosty przykład: jogurty, serki smakowe. Stokroć zdrowiej i taniej (i subiektywnie – zdecydowanie smaczniej) wychodzi kupno jogurtu naturalnego / kefiru / maślanki i zmiksowanie z owocem.
Jeśli dziecko je TYLKO parówki to oczywiście jest to problem. Jednak jeśli jadłoby też TYLKO płatki owsiane, czy też TYLKO jogurt naturalny z owocami problem byłby taki sam :) 1 sztuka na dwa dni dobrej jakości paróweczki nikomu krzywdy nie zrobi. Tak sądzę!